Recenzja filmu

Listy do M. 5 (2022)
Łukasz Jaworski
Tomasz Karolak
Wojciech Malajkat

"Last" Christmas

Choć "Listom do M. 5" nie brakuje fabularnych niedociągnięć i niedokończonych wątków, nie ma na co narzekać. Jest świątecznie, refleksyjnie i – o dziwo! – naprawdę zabawnie. Bez objawień i
To dość zaskakujące, że produkcja z gatunku "film bożonarodzeniowy", do jakiego można zaklasyfikować pełnometrażowy debiut reżyserski Łukasza Jaworskiego i cały cykl "Listów do M.", może wiązać się z jakimiś kontrowersjami. A jednak, święta i przyległości to w Polsce temat dobry na sprzeczkę jak każdy inny. Widzowie cyklu dano podzielili się na obozy. Jedni bojkotowali piątą część cyklu na długo przed rozpoczęciem zdjęć, rzucając hasła o dwugodzinnej reklamie znanej polskiej firmy jubilerskiej. Inni z niecierpliwością przebierali nogami na myśl o zdrowej dawce świątecznego kiczu. 


Faktycznie, "Listy do M. 5" mają wszystko, za co są i krytykowane, i uwielbiane: mało wiarygodne wątki fabularne, katalog opatrzonych aktorów, obsadzone w rolach drugoplanowych "urocze" dzieciaki oraz bajkowe warszawskie plenery, współgrające z królującą na ekranie bożonarodzeniową tandetą. Świąteczne piosenki, kupowanie prezentów, iluminacje na Starym Mieście i facet (a nawet kilku) w stroju Świętego Mikołaja, jest nawet zespół mariachi wykonujący "Feliz Navidad". Niby nie zabrakło tu żadnej z nieodłącznych składowych świątecznego kiczu, ale osobiście nie czuję się urażona. To film o świętach Bożego Narodzenia, a wydaje się, że komercjalizowanie Świąt (i nie ma co się kłócić, już sam fakt, że film, którego akcja rozgrywa się w Wigilię, ma swoją premierę na początku listopada, świadczy o jej istnieniu) jest tu nieco mniejsze niż na ulicach. Nawet śniegu jest nieco mniej. I w tle nie słychać "Last Christmas"…

Tak jak w poprzednich częściach serii dostajemy tu kilka rozgrywających się równolegle wątków fabularnych. Choć żaden z nich nie stanowi ścisłej kontynuacji wydarzeń z "Listów do M." 1 – 4, to oczywiście pojawiają się znani z poprzednich części bohaterowie. Są Wojciech Malajkat w roli poczciwego, ale trochę nieporadnego Wojciecha i Janusz Chabior jako Lucek, cwaniak o wielkim sercu. Powraca też duet Agnieszki Dygant i Piotra Adamczyka w rolach cynicznej Kariny i anielsko cierpliwego Szczepana oraz Tomasz Karolak jako Melchior, etatowy Święty Mikołaj. Ale pojawiają się również nowe – przynajmniej w tym cyklu – twarze: Aleksandra Popławska jako Anna, "pani z telewizji", i Jan Peszek jako Maurycy, wuj Kariny. Swój wątek dostali też Maria Dębska i Mateusz Banasiuk w rolach Majki i Przemka, spotykającej się po latach pary najlepszych przyjaciół.

   

Jak nakazują reguły gatunku, wątki sentymentalne przeplatają się z romantycznymi i komediowymi. Co ciekawe, te ostatnie rzeczywiście bawią. Sceny Dygant i Adamczyka, choć w większości oparte na prostych żartach, można by rozwinąć w oddzielny serial. Zestawienie chłodnej, niechętnej do spotkań przy rodzinnym stole Kariny z uczuciowym Szczepanem, który wspólnie z córką przygotowuje choinkę – drzewo genealogiczne i walczy o to, "żeby całą rodzinę zebrać, na jednym drzewku powiesić", daje niezły, komiczny efekt. Zawdzięczamy to z pewnością wspaniałej dynamice między tą dwójką aktorów, ale również naprawdę dobrym dialogom. Podobnie jest w przypadku scen Tomasza Karolaka i Aleksandry Popławskiej. Humor bierze się tu z kontrastów i nieskomplikowanych żartów. Choć fabuła jest równoważona przez poważniejsze, "skłaniające do świątecznej zadumy" wątki, to warto odnotować, że nie jest nachalnie sentymentalna. Dość zaskakujące jest dla przykładu to, że jedna z przedstawionych historii ma mroczniejszy nastrój. Wuj Kariny, Maurycy (Jan Peszek), zostaje przez nią przedstawiony jako czarny charakter, a kiedy cała rodzina zjeżdża się w Wigilię do jego "strasznego dworu", z offu słyszymy ponurą muzykę, a Karina rozpoczyna śledztwo w sprawie skradzionego naszyjnika, "Listy do M. 5" niespodziewanie stają się komedią kryminalną.



Pomimo fabularnej różnorodności trudno przejść do porządku dziennego nad rozbieżnością "oficjalnego" statusu społecznego bohaterów oraz ich stylu życia. Wszyscy wydają się dobrze sytuowani, mają piękne, duże mieszkania w centrum Warszawy lub domy z ogródkiem. W salonie niezbyt zamożnego Lucka, czyli Świętego Mikołaja, na PRL-owskiej meblościance wisi ogromny telewizor, a dzieci z patologicznych rodzin i bezdomni na ulicach wyglądają jak po wizycie w salonie kosmetycznym. Co prawda "Listy do M. 5" mają być po prostu zabawną i wzruszającą, bożonarodzeniową kartką z kalendarza, ale po co w takim razie zaangażowana dziennikarka Anna (Aleksandra Popławska), narzeka, że nikt nie chce oglądać prawdziwego życia, ludzi ubogich i chorych? 

Choć "Listom do M. 5" nie brakuje fabularnych niedociągnięć i niedokończonych wątków, nie ma na co narzekać. Jest świątecznie, refleksyjnie i – o dziwo! – naprawdę zabawnie. Bez objawień i zaskoczeń – ani pod względem realizacyjnym, ani jeśli chodzi o treść. Podejrzewam jednak, że ambicje twórców i oczekiwania widzów zgrywają się idealnie. Największym obciążeniem filmu jest oczywiście fakt, że to już piąta część serii. Z drugiej strony, czy mamy jakąś alternatywę? Polska nie stoi raczej bożonarodzeniowym kinem, więc obstawiam, że kilka bombek jeszcze na tej choince zawiśnie.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones